Rysy od słowackiej strony
5.09.2020 r.
Rysy od słowackiej strony – podejście numer dwa. Mam nadzieję, że tym razem pogoda nie popsuje naszych planów i uda nam się dotrzeć na szczyt.
Poprzednim razem, o którym pisałam [tutaj] dotarliśmy na Przełęcz Waga.
Dzisiaj zaczynamy w tym samym miejscu, chyba nawet o tym samym czasie. Prognozy są dobre, motywacja duża, także w drogę.
Ludzi na szlaku sporo ale nie ma się co dziwić – pogodny wrześniowy weekend jest najlepszą porą na tatrzańskie wyprawy. Wprawdzie dni są już krótsze niż np. w czerwcu ale za to pogoda stabilniejsza (mniejsze ryzyko burz) i brak upałów.
Podejście do Chaty pod Rysami już znałam i trochę mi się ciągnęło. Przed łańcuchami tworzyły się kolejki, spoglądając w dół widać było tylko sznur ludzi.
W schronisku dość tłoczno więc zatrzymaliśmy się na niewielkim wypłaszczeniu pod Przełęczą Waga.
Szybkie śniadanie i ruszamy na ostatnie podejście. Tutaj już chyba uderzyła adrenalina, w końcu szczyt, i dzięki temu Koronę Gór Polski, miałam w zasięgu ręki.
Jedno wąskie przejście i widać już oba wierzchołki Rysów. Ludzi tłum, trzeba uważać na każdy krok i niestety na osuwające się momentami kamienie bo ktoś chce szybciej, bo ktoś chce być pierwszy…
Mamy to! Udało się! Najwyższy szczyt Polski jest nasz.
Podziwianie widoków na szczycie odbywa się tylko w stronę słowacką bo nie chce się przepychać. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wyjść od strony polskiej, wtedy zobaczę panoramę ze wszystkich stron.
Pogoda dopisała, jest pięknie. Chwilę odpoczywamy i robimy miejsce dla kolejnych zdobywców.
Zejście, pomimo iż zawsze nieco trudniejsze, z uśmiechem na buzi. Teraz już na luzie możemy zatrzymać się na kubek czaju w schronisku. Jest fajnie.
Powrót znowu nieco mi się dłuży, kamienne schody zaczynają wkurzać, ale pomagają kijki. Ostatni przystanek to obiad nad Popradskim Plesem. Tutaj znowu tłum, pewnie jak po drugiej stronie szczytu – nad Morskim Okiem.
Asfalt do parkingu pomimo, iż plaski zwieńczył zmęczenie.
Ale to jutro minie, zdobyte Rysy pozostaną już na zawsze!