Bendoszka Wielka i Wielka Rycerzowa i strach w oczach!
Pierwsza wycieczka bez papierowej mapy, bo przecież w erze telefonów, elektronicznych map i wszelakich aplikacji zgubić się nie można… otóż można i właśnie się o tym przekonaliśmy!
Ale od początku…
Szlak
Plan był taki, żeby dojechać do Rycerek (ewentualnie Joneczkowych Rycerek), dojść do schroniska na Przełęczy Przegibek, potem Bendoszka Wielka i kierować się już na Rycerzową. Powrót tą samą trasą. W sumie około 18 km (warto zapamiętać tę liczbę!:D).
Plan planem, a wyszło, jak wyszło… Problemy pojawiły się już na początku, bo nasz GPS nie wyszukał ani Rycerek, ani tym bardziej tych drugich (Joneczkowych R.). Od razu się zgubiliśmy, źle skręciliśmy (co w późniejszym czasie okazało się dużym plusem), ale uratowali nas miejscowi, chociaż miałam wrażenie, że i oni pierwszy raz słyszą taką nazwę. Koniec końców dojechaliśmy na jakiś mały parking, sami nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy, ale był szlak, czasu mało, więc idziemy…
Trochę pod górę, trochę po równym, ale cały czas za zielonymi znakami, dotarliśmy do schroniska na Przełęczy. Nie zatrzymywaliśmy się, gdyż zaczął sypać śnieg, dzień krótki, a my mieliśmy małe opóźnienie. Podeszliśmy pod charakterystyczny krzyż na Bendoszce Wielkiej i ruszyliśmy w stronę Rycerzowej. Cała trasa to praktycznie jedno wielkie błoto, gdyż co chwile sypał śnieg i wychodziło słońce.
Hala Rycerzowa przywitała nas zachmurzonym niebem więc szybka herbata w schronisku i biegiem na szczyt, gdyż już było przed 14, niebawem miało się ściemniać, a jeszcze czekał nas powrót.
Stwierdziliśmy, że nie będziemy wracać tą samą drogą i pójdziemy przez Rycerzową Małą do Mładej Hory, a potem już w kierunku parkingu. Wszystko szło dobrze dopóki, zamiast znanego już szlaku, weszliśmy w osiedle domków, które ciągnęło się w nieskończoność. Mapy nie mieliśmy, nie mieliśmy też pojęcia gdzie jesteśmy, powoli zapadał zmrok, po prostu świetnie.
Całe szczęście, że telefon powoli odzyskiwał zasięg, bo mogliśmy określić nasze wstępne położenie… Ujsoły… zupełnie przeciwny kierunek niż zaplanowaliśmy. No świetnie. Powrót nie miał za bardzo sensu, bo nawet nie wiedzieliśmy, w którym momencie źle poszliśmy. Telefon wskazywał, że do parkingu mamy… 20 km… rewelacja…
Nie pozostało nic innego, jak iść przed siebie.
Jako że w nogach mieliśmy już jakieś 20 km, wiedziałam, że nie jestem w stanie przejść drugie tyle, więc licząc na szczęście i dobrych ludzi zaczęliśmy łapać stopa. Łatwo nie było, ale udało się Mężowi. Jego urok podziałał na dwie studentki, które podrzuciły nas do Rajczy. Rozeznania w terenie dalej nie mieliśmy, ale tutaj pomogło poranne zagubienie się – okazało się, że rano w tym miejscu zabłądziliśmy, więc przynajmniej wiedzieliśmy, w którą stronę iść.
Ze stopem było już gorzej, zrobiło się całkiem ciemno, przed nami było ok. 12 km. Ruch był niewielki, ale udało się zatrzymać busa, który podrzucił nas do mostu w Rycerce Dolnej. Nie było źle, do celu mieliśmy 4 km ale za to zupełnie ciemną drogą.
Nie liczyłam już na nic, ale kiedy w oddali pojawiły się światła, chyba jedynego na tej trasie samochodu, musiałam spróbować. Pan się zlitował… Okazało się, że jest leśniczym i nie pierwszy raz podwozi zabłąkanych turystów. Streszczając mu naszą historię, nawet wcale się nie zdziwił. Powiedział, że mnóstwo osób błądzi i wskazał nam nawet miejsce, gdzie źle skręciliśmy.
Koniec końców najbardziej uszczęśliwił mnie widok samochodu i perspektywa powrotu.
Nie wiem ile konkretnie przeszliśmy ale myślę, że spokojnie możemy zaliczyć sobie 30 km. To była długa wędrówka, ale najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło i cali dotarliśmy do domu.